Moje dziecko
Kiedy poznałam Rafała nie od razu wiedziałam, że będzie ojcem moich dzieci. Trochę niezdarny, odrobinę za głośny, choć bardzo czarujący. Spodobałam mu się i bardzo zabiegał o moje względy. Jak dla mnie był „samcem beta”. Nie miał w sobie tego pierwiastka alfa, który zawsze przyciągał mnie do mężczyzn. Jednak zdobył moje serce – wychowaniem, kulturą osobistą, poczuciem humoru i troską o mnie. Z dnia na dzień coraz bardziej zdawałam sobie sprawę, że chciałabym urodzić mu dziecko.
Po dwóch latach związku zaczęliśmy myśleć o potomstwie. Przez pierwszy rok tylko i aż się nie zabezpieczaliśmy. Nic z tego nie wyszło. W międzyczasie na świat przyszło dziecko jego brata. Cała jego rodzina była zakochana w maleństwie. Zachwytom nie było końca, a mnie robiło się smutno. Całymi dniami potrafili wyliczać jakie części ciała, miny i zachowania niemowlę odziedziczyło po tacie, a które po mamie. – Po Krzyśku ma stopy. Identycznie krzywy duży paluch – śmiał się teść. – A rzęsy ma jak Aśka, takie gęste i długie. Piękne. Cudne. – piała z zachwytu teściowa.
Po dwóch latach starań zdecydowaliśmy w końcu o udaniu się do kliniki leczenia niepłodności. Najpierw badania. Okazało się, że Rafał ma wspaniałe wyniki, zarówno ogólne, jak i badania nasienia wykazały, że problem nie leży po jego stronie. U mnie diagnostyka była nieco dłuższa. Badania potwierdziły jednak podejrzenia lekarza. Moja rezerwa jajnikowa – pomimo młodego przecież wieku bo dopiero co przekroczyłam 30. – była bardzo niska, właściwie znikoma.
Najpierw płacz. Ból i żal. Obwiniałam się, że nie dam ukochanemu dziecka. Chciałam nawet od niego odejść, by mógł ułożyć sobie życie i założyć rodzinę z kimś innym. Dziś myślę, że tak naprawdę nie chciałam odejść. Chciałam żeby mnie zatrzymał. Żeby powiedział, że miłość nasza jest najważniejsza i że to przetrwamy. Tak zrobił. Jakby czytał w moich myślach.
Zaczęliśmy rozmawiać o adopcji. Na razie nie zdradzając nikomu naszych problemów ani pomysłów. Wtedy, podczas poszukiwań informacji na ten temat, znaleźliśmy artykuł autorstwa lekarki jednej z klinik leczenia niepłodności na temat adopcji komórek jajowych. Co prawda to rozwiązanie wcześniej sugerował nam lekarz, ale mentalnie chyba je odrzuciłam, bo nie pamiętałam o nim.
Podjęliśmy decyzję. Adopcja komórek jajowych była dla nas – tu mówię subiektywnie – lepszym rozwiązaniem. Genetycznie to byłoby dziecko męża, a ja nosiłabym je pod sercem 9 miesięcy. To przecież musi rodzić więź – myślałam.
Zaczęliśmy starania i poszukiwania dawczyni. W InviMed ta procedura trwała naprawdę krótko. Kilka miesięcy później słuchaliśmy bicia serca naszego dziecka podczas badania USG.
Nikomu w rodzinie ani znajomym nie powiedzieliśmy o naszych problemach ani o adopcji.
Dziś dziadkowie wciąż przekrzykują się nawzajem, co nasza córka odziedziczyła po tacie, a co po mamie. – Taki ładny zgryz ma po Ani, Rafał zawsze miał z tym problemy. – Chodzi jak Ania! – Tak samo jak Ania zakłada włosy za ucho! – Gena nie wydłubiesz! - Te i podobne zdania rozbrzmiewają w naszych domach rodzinnych, kiedy wpadamy w odwiedziny z ich ukochaną wnusią.
Matylda jest naszą córką. Moją i Rafała. Choć nie urodziła się z mojej komórki. Urodziła się z mojego serca, pod którym spędziła 9 miesięcy. Wychowała się w mojej miłości, którą otaczam ją od 5 lat. To ważniejsze niż geny. Od pierwszego dnia, kiedy usłyszałam bicie jej serca i w momencie, kiedy poznałyśmy się, jak leżała na mojej piersi tuż po porodzie wiedziałam, że to MOJE dziecko.