Krótka historia o długiej walce
Czasami ciężko w kilku zdaniach opisać wiele lat walki o upragnione dziecko. Jeszcze trudniej przyznać, że ta droga wydaje się nie mieć końca.Dziś na naszym blogu swoją, niedokończoną jeszcze, historią walki z niepłodnością dzielą się Basia i Maciek.
Ciężko jest usiąść i opisać czy opowiedzieć swoją drogę. Długą drogę po upragnione dziecko. Ale czasem warto, by choć na chwilę oczyścić serce i umysł z emocji.
Z mężem jesteśmy parą od kiedy mieliśmy po 18 lat. Wiadomo, jakie są początki. Każdy uważa, że dziecko może się pojawić ot tak, od razu. Dopiero po pięciu latach zapaliło nam się w głowach światełko alarmowe, sygnał, że może coś jest nie tak, skoro przez tyle lat, mówiąc kolokwialnie, „nie zaliczyliśmy wpadki”. Aż dziwne nam się to wtedy wydało.
Skierowaliśmy wtedy pierwszy raz nasze kroki w kierunku lekarza. I tak się zaczęło. Badanie za badaniem. Lekarz za lekarzem. Test za testem.
Dziś trudno jest zrozumieć, ile razy człowiek musi zderzać się z różnymi lekarzami, by w końcu trafić na tego odpowiedniego.
W końcu trafiliśmy do kliniki InviMed we Wrocławiu. A tam… znów badania. Pierwsza inseminacja. Niestety nieudana.
Boże, jaka to byłą rozpacz. Ile wylanych łez. Dziś ciężko nawet to wspominać. Ale nie poddaliśmy się. Podejmowaliśmy coraz to kolejne próby. Przeżywaliśmy kolejne negatywne wyniki.
Mutacje MTHFR c677 i V Leiden. Brzmiało dla mnie jak wyrok.
Ale co robić? Trzeba się leczyć. Walczyć dalej. Walczyliśmy.
Nagle szok. Brak okresu. Beta hCG pozytywna. Na krótko. Ciąża biochemiczna. Kolejny cios poniżej pasa. Wydawało się, że wreszcie się udało, ale szczęście trwało tylko chwilę, by potem zmienić się w rozpacz nie do zniesienia.
Musiałam się jednak z tego podnieść, otrząsnąć. Pragnienie dziecka jest silniejsze niż wszystkie ciosy, które zadaje nam los. Walczymy z mężem dalej. Mamy świadomość, że nie wolno się poddawać. Oboje wierzymy, że kiedyś musi nam się udać. Przecież grunt to wiara w to, że się uda i coś, co pozwala góry przenosić - miłość wzajemna - siła.